Nie widziałem ani jednego mówiąc
szczerze...
Wyjazd
na zachodnie wybrzeże Walii był służbowy, choć przez bardziej doświadczonych
pracowników akademickich wyjazdy takie określane są mianem turystyki
akademickiej. I w sumie trudno się dziwić, bo przecież jak wyjazd nad morze to
turystyka a nie praca.
Sama miejscowość jest malownicza, nawet jeśli nie liczyć stad owiec, które urozmaicają każdy kawałek Walii (myślałem, że to złośliwość pod adresem Walii, ale to jednak szczera prawda). Przy promenadzie położone są w zasadzie tylko hotele i pokoje na wynajem z olbrzymimi oknami skierowanymi na zachodzące słońce, co wygląda mniej więcej tak:
Na
konferencji nie było w każdym razie żadnego Czecha, może dlatego, że w Czechach
problematyka travel writing mało kogo
interesuje. Czesi wolą podróżować niż pisać o podróżowaniu, co jest też
jednym z powodów, dla których w czeskiej literaturze gatunek reportażu w formie
znanej nam z Polski nie jest obecny.
W
Aberystwyth nie było jednak żadnych innych Czechów. Nie było turystów, nie było
imigrantów zupełnie jak gdyby Aberystwyth było anty-czeskie.
Nie
było natomiast anty-polskie. Jak wszędzie na świecie również na krańcach Walii Polaków
było pod dostatkiem. Polacy byli wśród uczestników konferencji w ramach grupy
na tyle silnej by stworzyć polski panel i jeszcze mieć polski wycieczki w kilku
innych grupach tematycznych. Polskich turystów nie brakowało na plaży, gdzie
przy pomocy chipsów walczyli z zadziornymi mewami. Był nawet polski sklep
w Aberystwyth, co oznacza, że i na co dzień Polaków na wybrzeżu Morza
Irlandzkiego nie brakuje.
A
gdzie Czesi?
Vycestování jak sami mówią… Czesi używają tego określenia w odniesieniu do młodzieży, która była
chwilę za granicą, zobaczyła co miała zobaczyć i wróciła do domu. No i teraz są już wróceni do Czech.
Bo Czesi chętnie do swojego kraju
powracają i niechętnie myślą o opuszczaniu go na dłuższy czas. Większość z nich
po prostu wyjeżdża i wraca.
Komentarze
Prześlij komentarz