O tym, że położenie geograficzne może być przedmiotem kompleksów nie trzeba chyba nikogo przekonywać. W wypadku polskim najlepiej sprawę podsumował chyba nieoceniony Andrzej Mleczko zauważając w zwykłym sobie bezpretensjonalnym stylu, że dałoby się znaleźć spokojniejsze miejsce do życia niż nadwiślańskie niziny:
Czeski kompleks geograficzny związany jest nie tyle z geopolityką, ile raczej z marinistyką. Brak morza - brak choćby takiej namiastki jak węgierski Balaton jest czeską bolączką, która sama w sobie zasługuje na osobne opisanie - w przyszłości... Można ten kompleks zilustrować tak:
Ów brak morza Czesi nadrabiają z lubością w czasie wakacji, kiedy to połowa kraju wyrusza nad mniej lub bardziej odległe morza. Ostatnio z różnych powodów coraz popularniejszy u Czechów staje się Bałtyk, ale wciąż chyba zdecydowanie najpopularniejszą "destynacją" (nie mogę zrobić wpisu o wakacjach nie używając tego ukochanego przez reklamę słowa) wśród Czechów była Chorwacja. W letnich miesiącach Chorwacja zmienia się niejako w drugie Czechy - w roku 2017 był to najpopularniejszy kierunek zagranicznych wyjazdów Czechów w ogóle. Do Chorwacji wyjechało z Czech 850.000 osób, co jak na kraj liczący łącznie 10 milionów mieszkańców robi wrażenie.
Chorwaci nie mają nic przeciwko Czechom, szczególnie biorąc pod uwagę ilości pieniędzy przez nich pozostawianych, nie broni im to jednak śmiać się z Czechów ile wlezie, jak to ma miejsce w jednym z filmów dokumentalnych:
"-Co to jest czeski fenomen? Możesz nam wyjaśnić, co to znaczy?
-Chodzi o sposób myślenia, o pewien stereotyp, że w niektórych kwestiach Czesi są całkowicie nieznośni. Że Czesi są głupi, albo że to pijacy, albo że są nienażarci... To właśnie jest czeski fenomen. Kiedy tylko się tu powie Czech, albo czeski turysta to od razu wiadomo, jak on będzie wyglądał. Ma białe skarpetki do skórzanych sandałów. Jeśli ktoś nosi skarpetki do sandałów, to nie dlatego, że tak jest wygodnie, ale dlatego, że to jest Czech. Albo jeśli ktoś na materacu zgubi się na otwartym morzu, to zawsze jest to Czech. To jest czeski fenomen".
Film nosi tytuł "Naród obnażony" i jest dla Czechów dość brutalny - w wersji z czeskimi napisami można go oglądnąć tu.
A jak się ma Chorwacja do tytułowej wojny czesko - słoweńskiej? Ano tak, że aby do Chorwacji się dostać, Czesi muszą przejechać przez Słowenię, czego serdecznie nie znoszą. Chodzi o krótki - liczący około 60 kilometrów - odcinek autostrady w okolicy Mariboru:
Te 60 kilometrów jest cierniem w oku czeskich turystów głównie ze względu na winietkę, która jest dwa razy droższa niż winieta w Austrii. Co jednak wkurza Czechów najbardziej, to fakt, że nie da się przy klasycznej długości urlopu obrócić w obie strony na jednej winiecie - na drogę powrotną trzeba zapłacić drugi raz niemal 75 złotych. Bądźmy szczerzy - trudno się Czechom dziwić, że są wściekli, bo też wyobraźmy sobie, że za znienawidzoną autostradę Katowice - Kraków
miałoby się płacić nie 20 złotych, ale ponad trzy razy więcej.
W tym roku Słoweńcy doszli do wniosku, że z tranzytu można by wyciągnąć trochę więcej kasy niż tylko to, co należy się za winietkę. Postanowili zatem w Czechach uruchomić akcję promocyjną - do każdej zakupionej winietki oferuje się pakiet zniżek na atrakcje turystyczne w Słowenii. Całość zatytułowana jest "Wizyta na jeden dzień, wspomnienie na resztę życia". Człowiek naiwny mógłby myśleć, że lepszym pomysłem byłoby obniżenie ceny albo przynajmniej wydłużenie czasu ważności winiety. Co to, to nie... Osobiście mam wrażenie, że Słoweńcy zatrudnili ludzi z Polskiej Fundacji Narodowej - o czym świadczy sama nazwa akcji pasująca raczej do reklamy środka farmaceutycznego na jakieś egzotyczne czy nawet weneryczne choroby przywleczone z wakacji. Gorsze jednak, że zniżki oferowane do jednej winiety obejmują zazwyczaj tylko jedną osobę. Kierunek myślenia jest jasny - najlepiej, żeby każdy w aucie kupił dla siebie jedną własną winietę i wtedy zniżki będą rzeczywistymi zniżkami... Przykład promocji w Lipicy - można tu zyskać wejście na teren stadniny słynnych lipicanów, ale wszystkie atrakcje mieszczą się i tak w dodatkowo płatnym terenie. Przykład promocji w EXPO Postojna: zarówno kierowca jak i pasażerowie mogą zwiedzać za darmo, ale tylko pod warunkiem wcześniejszego zapłacenia za bilety do okolicznych jaskiń i zamku.
Komentarze do informacji o tej promocji są co najmniej niepochlebne, czemu trudno się dziwić. Prawda jest taka, że wliczając koszty winiety odwiedzenie Słowenii może być droższe niż wizyta w San Marino czy Monaco. Trudno się dziwić, że Czesi są wściekli - jak sami piszą w komentarzach, nie chodzi już nawet o 15 eczek (eh Czesi i aczka, beczka, ceczka w metrze i eczka w walucie), ale o zasady. Sezonowa wojna czesko - słoweńska będzie zatem trwać znowu przez cały sezon wakacyjny...
źródło: http://www.jindrichpolak.wz.cz/encyklopedie/crnejpriroda.php |
Chorwaci nie mają nic przeciwko Czechom, szczególnie biorąc pod uwagę ilości pieniędzy przez nich pozostawianych, nie broni im to jednak śmiać się z Czechów ile wlezie, jak to ma miejsce w jednym z filmów dokumentalnych:
"-Co to jest czeski fenomen? Możesz nam wyjaśnić, co to znaczy?
-Chodzi o sposób myślenia, o pewien stereotyp, że w niektórych kwestiach Czesi są całkowicie nieznośni. Że Czesi są głupi, albo że to pijacy, albo że są nienażarci... To właśnie jest czeski fenomen. Kiedy tylko się tu powie Czech, albo czeski turysta to od razu wiadomo, jak on będzie wyglądał. Ma białe skarpetki do skórzanych sandałów. Jeśli ktoś nosi skarpetki do sandałów, to nie dlatego, że tak jest wygodnie, ale dlatego, że to jest Czech. Albo jeśli ktoś na materacu zgubi się na otwartym morzu, to zawsze jest to Czech. To jest czeski fenomen".
Film nosi tytuł "Naród obnażony" i jest dla Czechów dość brutalny - w wersji z czeskimi napisami można go oglądnąć tu.
A jak się ma Chorwacja do tytułowej wojny czesko - słoweńskiej? Ano tak, że aby do Chorwacji się dostać, Czesi muszą przejechać przez Słowenię, czego serdecznie nie znoszą. Chodzi o krótki - liczący około 60 kilometrów - odcinek autostrady w okolicy Mariboru:
Te 60 kilometrów jest cierniem w oku czeskich turystów głównie ze względu na winietkę, która jest dwa razy droższa niż winieta w Austrii. Co jednak wkurza Czechów najbardziej, to fakt, że nie da się przy klasycznej długości urlopu obrócić w obie strony na jednej winiecie - na drogę powrotną trzeba zapłacić drugi raz niemal 75 złotych. Bądźmy szczerzy - trudno się Czechom dziwić, że są wściekli, bo też wyobraźmy sobie, że za znienawidzoną autostradę Katowice - Kraków
pozdrawiamy firmę Stalexport |
miałoby się płacić nie 20 złotych, ale ponad trzy razy więcej.
W tym roku Słoweńcy doszli do wniosku, że z tranzytu można by wyciągnąć trochę więcej kasy niż tylko to, co należy się za winietkę. Postanowili zatem w Czechach uruchomić akcję promocyjną - do każdej zakupionej winietki oferuje się pakiet zniżek na atrakcje turystyczne w Słowenii. Całość zatytułowana jest "Wizyta na jeden dzień, wspomnienie na resztę życia". Człowiek naiwny mógłby myśleć, że lepszym pomysłem byłoby obniżenie ceny albo przynajmniej wydłużenie czasu ważności winiety. Co to, to nie... Osobiście mam wrażenie, że Słoweńcy zatrudnili ludzi z Polskiej Fundacji Narodowej - o czym świadczy sama nazwa akcji pasująca raczej do reklamy środka farmaceutycznego na jakieś egzotyczne czy nawet weneryczne choroby przywleczone z wakacji. Gorsze jednak, że zniżki oferowane do jednej winiety obejmują zazwyczaj tylko jedną osobę. Kierunek myślenia jest jasny - najlepiej, żeby każdy w aucie kupił dla siebie jedną własną winietę i wtedy zniżki będą rzeczywistymi zniżkami... Przykład promocji w Lipicy - można tu zyskać wejście na teren stadniny słynnych lipicanów, ale wszystkie atrakcje mieszczą się i tak w dodatkowo płatnym terenie. Przykład promocji w EXPO Postojna: zarówno kierowca jak i pasażerowie mogą zwiedzać za darmo, ale tylko pod warunkiem wcześniejszego zapłacenia za bilety do okolicznych jaskiń i zamku.
Komentarze do informacji o tej promocji są co najmniej niepochlebne, czemu trudno się dziwić. Prawda jest taka, że wliczając koszty winiety odwiedzenie Słowenii może być droższe niż wizyta w San Marino czy Monaco. Trudno się dziwić, że Czesi są wściekli - jak sami piszą w komentarzach, nie chodzi już nawet o 15 eczek (eh Czesi i aczka, beczka, ceczka w metrze i eczka w walucie), ale o zasady. Sezonowa wojna czesko - słoweńska będzie zatem trwać znowu przez cały sezon wakacyjny...
Bardzo fajny wpis. Będę zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń