Słowo przystawki różnie się może kojarzyć. Są przystawki, na które patrzymy z chęcią, ale były też takie, które budziły niesmak. Tych drugich było jednak na szczęści mniej, co dobrze ilustruje poniższy wynik wyszukiwań przez Googla:
W masie dobrego jedzenia trudno wręcz znaleźć niegdysiejszych wicepremierów w dość haniebnym jak na ówczesne standardy rządzie PiS. Dzisiejsze standardy są nawet niższe, więc te przystawki, które przeżyły, mogły nawet stać się obrońcami demokracji i kalać się za swoją przeszłość. Reszta przystawek została wydalona na śmietnik historii w znacznie bardziej brutalny sposób, co powinno stanowić memento dla wszystkich tych, którym rola politycznych przystawek została zaproponowana.
A takie właśnie coś stało się ostatnio w Czechach...
Ciężko pamiętać, że przed jakimś czasem w Czechach odbyły się wybory. Ciężko - bowiem działo się to już ponad 6 miesięcy temu. I chociaż tyle czasu minęło, to Czechy wciąż nie mogą się doczekać nowego rządu - urzędujący premier jest de facto i de jure premierem w dymisji i tak też jest powszechnie tytułowany w czeskich mediach, co znacznie wydłuża komunikaty polityczne. Słuchając radia czy oglądając telewizję można wręcz dojść do wniosku, że całe Czechy są "w dymisji". Są jednak wyjątki:
Ten jegomość po prawej to właśnie personifikacja dymisji, czyli A. B. Babiš. Wyjątkami natomiast są dwaj panowie obok. Ten po lewej to szef czeskich komunistów, którzy nagle zaczęli odgrywać rolę języczka u wagi w czeskiej układance politycznej, bowiem bez ich wsparcia nie będzie się dało prawdopodobnie stworzyć nowego rządu. Vojtěch Filip może zatem zostać określony mianem małej przystawki, która ma szansę przeżyć, bo kiedy przyjdzie co do czego, może pozostać niezauważony ze względu na skalę.
Pan w środku to przystawka tak duża, że można wręcz o niej mówić jako o daniu głównym - to Jan Hamáček, szef socjaldemokratów (ČSSD), którzy do niedawna rządzili Czechami i w zgodnej opinii politycznych komentatorów robili to dość dobrze. Ponieważ jednak czasy są politycznie niestabilne i niebezpieczne, więc i czeskich socjaldemokratów spotkała niemiła przygoda - wyborcy się od nich odwrócili i wybrali sobie na potencjalnego premiera szemranego biznesmena, współpracownika czechosłowackich służb bezpieczeństwa, oskarżonego o machloje finansowe i ściganego przez prokuraturę.
A. Babiš nie może jednak rządzić sam, w związku z czy zaproponował koalicję socjaldemokratom, z którymi już wcześniej tworzył rząd. Teraz jednak to ANO A. Babiša ma odgrywać w koalicji rolę kluczową. W trakcie negocjacji ustalono, że ČSSD mogłoby dostać 5 ministerstw, czyli mniej więcej tyle samo ile politycy A. Babiša dostali w rządzie ČSSD - ot taka polityczna przestawka.
Taki układ nie spodobał się wszystkim w szeregach rządzącej do niedawna partii. Część polityków wskazywała, że współrządzenie z premierem, który ma postawione prokuratorskie zarzuty nie jest najlepszym pomysłem. W związku z czym przystawki polityczne postanowiły same zagłosować nad swoim losem. Wczoraj skończyło się wewnątrzpartyjne głosowanie, na temat tego, czy stać się przystawką na bankiecie A. Babiša, czy też może raczej zachować resztę własnej tożsamości politycznej.
W podobnych sytuacjach wynik jest zazwyczaj łatwy do przewidzenia - chciwość - mawiał Gordon Gekko - jest dobra i ta dewiza przyświeca politycznym negocjacjom. W końcu któż by nie chciał tak wyglądać:
Tak... tak... tam w tle to prawie jak Praga, choć podobno "prawie" robi różnicę. Zapewne robi i polityczne przystawki w czeskich warunkach skończą tak, jak skoczyły ich polskie odpowiedniki. Według wstępnych wyliczeń aż 60% przystawek zagłosuje za tym, by zostały jak najszybciej zjedzone. Jan Hamáček wyraził nawet radość z wysokiej frekwencji w tym referendum, co nasuwa skojarzenia ze słynną sceną w "Sensie życia":
Hey look - Howar is being eaten... Niezły cytat na polityczny testament czeskiej socjaldemokracji.
I pomyśleć, że to podobno karpie są tak głupie, że nie powinny mieć prawa głosu, bo głosowałyby za przyspieszeniem Wigilii...
W masie dobrego jedzenia trudno wręcz znaleźć niegdysiejszych wicepremierów w dość haniebnym jak na ówczesne standardy rządzie PiS. Dzisiejsze standardy są nawet niższe, więc te przystawki, które przeżyły, mogły nawet stać się obrońcami demokracji i kalać się za swoją przeszłość. Reszta przystawek została wydalona na śmietnik historii w znacznie bardziej brutalny sposób, co powinno stanowić memento dla wszystkich tych, którym rola politycznych przystawek została zaproponowana.
A takie właśnie coś stało się ostatnio w Czechach...
Ciężko pamiętać, że przed jakimś czasem w Czechach odbyły się wybory. Ciężko - bowiem działo się to już ponad 6 miesięcy temu. I chociaż tyle czasu minęło, to Czechy wciąż nie mogą się doczekać nowego rządu - urzędujący premier jest de facto i de jure premierem w dymisji i tak też jest powszechnie tytułowany w czeskich mediach, co znacznie wydłuża komunikaty polityczne. Słuchając radia czy oglądając telewizję można wręcz dojść do wniosku, że całe Czechy są "w dymisji". Są jednak wyjątki:
Ten jegomość po prawej to właśnie personifikacja dymisji, czyli A. B. Babiš. Wyjątkami natomiast są dwaj panowie obok. Ten po lewej to szef czeskich komunistów, którzy nagle zaczęli odgrywać rolę języczka u wagi w czeskiej układance politycznej, bowiem bez ich wsparcia nie będzie się dało prawdopodobnie stworzyć nowego rządu. Vojtěch Filip może zatem zostać określony mianem małej przystawki, która ma szansę przeżyć, bo kiedy przyjdzie co do czego, może pozostać niezauważony ze względu na skalę.
Pan w środku to przystawka tak duża, że można wręcz o niej mówić jako o daniu głównym - to Jan Hamáček, szef socjaldemokratów (ČSSD), którzy do niedawna rządzili Czechami i w zgodnej opinii politycznych komentatorów robili to dość dobrze. Ponieważ jednak czasy są politycznie niestabilne i niebezpieczne, więc i czeskich socjaldemokratów spotkała niemiła przygoda - wyborcy się od nich odwrócili i wybrali sobie na potencjalnego premiera szemranego biznesmena, współpracownika czechosłowackich służb bezpieczeństwa, oskarżonego o machloje finansowe i ściganego przez prokuraturę.
A. Babiš nie może jednak rządzić sam, w związku z czy zaproponował koalicję socjaldemokratom, z którymi już wcześniej tworzył rząd. Teraz jednak to ANO A. Babiša ma odgrywać w koalicji rolę kluczową. W trakcie negocjacji ustalono, że ČSSD mogłoby dostać 5 ministerstw, czyli mniej więcej tyle samo ile politycy A. Babiša dostali w rządzie ČSSD - ot taka polityczna przestawka.
Taki układ nie spodobał się wszystkim w szeregach rządzącej do niedawna partii. Część polityków wskazywała, że współrządzenie z premierem, który ma postawione prokuratorskie zarzuty nie jest najlepszym pomysłem. W związku z czym przystawki polityczne postanowiły same zagłosować nad swoim losem. Wczoraj skończyło się wewnątrzpartyjne głosowanie, na temat tego, czy stać się przystawką na bankiecie A. Babiša, czy też może raczej zachować resztę własnej tożsamości politycznej.
W podobnych sytuacjach wynik jest zazwyczaj łatwy do przewidzenia - chciwość - mawiał Gordon Gekko - jest dobra i ta dewiza przyświeca politycznym negocjacjom. W końcu któż by nie chciał tak wyglądać:
Tak... tak... tam w tle to prawie jak Praga, choć podobno "prawie" robi różnicę. Zapewne robi i polityczne przystawki w czeskich warunkach skończą tak, jak skoczyły ich polskie odpowiedniki. Według wstępnych wyliczeń aż 60% przystawek zagłosuje za tym, by zostały jak najszybciej zjedzone. Jan Hamáček wyraził nawet radość z wysokiej frekwencji w tym referendum, co nasuwa skojarzenia ze słynną sceną w "Sensie życia":
Hey look - Howar is being eaten... Niezły cytat na polityczny testament czeskiej socjaldemokracji.
I pomyśleć, że to podobno karpie są tak głupie, że nie powinny mieć prawa głosu, bo głosowałyby za przyspieszeniem Wigilii...
Komentarze
Prześlij komentarz