Gazeta Wyborcza kiedyś była gazetą w normalnym tego słowa znaczeniu, czyli miała dziennikarzy, korespondentów i dział korekty. Te czasy minęły - bezpowrotnie zapewne. Dlatego też, kiedy GW chce opublikować jakiś tekst o Czechach, to okazuje się, że nie ma dziennikarzy, którzy mogliby to zrobić. Wtedy sięga się po tłumaczenia, jak w tym wypadku. Do tytułu dodaje się Kaczyńskiego i już wiadomo, o czym będzie.
Parę szczegółów nieco zaburza ten sielankowy krajobraz polskiego dziennikarstwa. Zacznijmy zatem od prostego faktu - Andrej Babiš wcale nie jest tak blisko zostania premierem Czech, a już tym bardziej nie jest "nowym czeskim premierem", jak ogłasza GW. Czy koniecznie trzeba robić durniów ze swoich czytelników umieszczając w bezpośrednim sąsiedztwie takie zdania:
- Nowy czeski premier nie zagra w drużynie Kaczyńskiego i Orbana
- Andrej Babisz będzie premierem Czech.
- Andrej Babisz jest o krok od zostania premierem Czech.
Pożyjemy - zobaczymy. Póki co komentatorzy nie są pewni, jaka będzie przyszłość Czech. Mowa jest już o przedterminowych wyborach, choć temu przeciwstawia się prezydent Zeman. Tyle tylko, że przed prezydentem też są wybory, które odbędą się na początku przyszłego roku i wcale nie jest pewne, że pro-rosyjski prezydent Czech tak dobrze dogadujący się z Babišem wciąż obwinianym o współpracę z StB, zostanie ponownie wybrany. W powyborczych analizach pojawiały się w sumie cztery różne warianty możliwych koalicji, spośród których na horyzoncie jako najprawdopodobniejsza jawi się koalicja ANO + postkomuniści (KSČM)+ nacjonalistyczni faszyści (SPD). Jakkolwiek sytuacja by się nie rozwijała, ciężko jest powiedzieć, by sytuacja była tak klarowna, jak to wygląda po lekturze artykułu L. Palaty drukowanego w GW.
Swoją drogą L. Palacie trudno się dziwić, że pisze to co pisze. W końcu pracuje w dzienniku Mlada Fronta Dnes, który już od jakiegoś czasu należy do Andreja Babiša. Na krótko przed wyborami wybuchł zresztą skandal, ponieważ wyszło na jaw, że właściciel Babiš jest ludzkim panem i tylko od czasu do czasu wywiera naciski na swoich podwładnych w mediach.
Przy okazji stosunków A. Babiša z mediami nie sposób nie wspomnieć o wzruszającym liście, jaki A. Babiš wysłał jeszcze przed wyborami do europarlamentarzystów:
Rzeczywiście - Andrej Babiš nie ma telewizji. Oprócz największego dziennika MFD ma jeszcze drugi największy dziennik i największą radiostację. Nie jest Berlusconim również i dlatego, że przez prokuraturę ścigany jest za przestępstwa gospodarcze, nie zaś za gwałcenie niepełnoletnich dziewczyn. Nie jest również Donaldem Trumpem, jak sam w liście zauważa... To też prawda - po angielsku pisze trochę gorzej, ale zbliża się do Trumpa w stosowaniu półprawd i niedomówień. A może po prostu sam się już w tym wszystkim gubi? Niewykluczone - wystarczy popatrzeć, jak wygląda sieć biznesowych połączeń wokół sprawy farmy Bocianie Gniazdo (o której pisałem już wcześniej):
Druga od lewej to spółka Mafra, która zajmuje się wydawaniem prasy około-Babišowej. Nie na darmo jeden z przedstawicieli Piratów, czyli jednej z opozycyjnych partii stwierdził, że nie wiadomo, dokąd ośmiornica zwana mniejszościowym rządem A. Babiša nas zaprowadzi. Z kolei słynny opozycjonista, były premier i przewodniczący czeskiego senatu Petr Pithart - którego autorytet można chyba porównać z Tadeuszem Mazowieckim - stwierdza, że rząd mniejszościowy w koncepcji, która się zarysowuje jest "wylęgarnią korupcji i kupowaniem głosów, czyli czymś strasznie niemoralnym". Pithart nie kryje zresztą obaw, że stawką w grze są systemowe fundamenty państwa, czyli coś, co w Polsce i na Węgrzech już zostało zniszczone. W tym sensie optymizm L. Palaty jest niezbyt uzasadniony, a polscy czytelnicy zyskują przekaz medialny nie odpowiadający rzeczywistości. Wystarczy zacytować Pitharta: "prezydent manipuluje z podstawami konstytucyjnego porządku (...) Babiš tego wszystkiego w ogóle nie rozumie, on nie wie, co to jest konstytucja, ani co to jest prawo konstytucyjne (...) raz powie tak, raz siak i wydaje mu się, że to nie ma znaczenia i że to nie jest żadna sprzeczność".
Nie jest też oczywiste, co się stanie wówczas, gdy A. Babiš wystąpi już o wotum zaufania. Zapewne go nie dostanie - partie opozycyjne liczą, że wówczas będzie bardziej skory do ustępstw. Powstają jednak problemy prawne, związane z tym, czy ten sam polityk może dwa razy zestawiać rząd. Prezydent Zeman zaznaczył już, że nawet wówczas, gdy rząd nie uzyska wotum zaufania, to będzie rządził. L. Palata pisze, że to zupełnie normalna sytuacja w Czechach, bo raz już coś takiego się stało. Szkoda, że prawnicy - konstytucjonaliści nie są tak przekonani do słuszności tego postepowania, nie wspominając już o tym, że mowa jest o rządzie, który miałby sprawować władzę do następnych wyborów, podczas gdy gabinet premiera Rusnoka, o którym wspomina Palata, przetrwał owych sześć miesięcy, ponieważ doszło do samorozwiązania się parlamentu i przedtrminowych wyborów. Innymi słowy można manipulować czytelnikami, szczególnie tłumacząc teksty z języka czeskiego, ale czy rzeczywiście na tym ma polegać solidne dziennikarstwo?
Niezależnie od niskiego poziomu publicystyki w GW sytuacja polityczna w Czechach jest zagmatwana i bagnista. W momencie, gdy bagno jawi się jako krystalicznie czyste źródełko, jak to ma miejsce w wypadku tekstu Palaty, można dojść do wniosku, że ktoś ma jakieś niejasne interesy lub niejasne źródła informacji. Obie opcje źle rzutują na wiarygodność GW jako gazety.
Komentarze
Prześlij komentarz