Zabójstwo Pawła Adamowicza odbiło się w Czechach stosunkowo szerokim echem. O wydarzeniu pisały w zasadzie wszystkie liczące się media, co w jakiś perwersyjny sposób powinno połechtać polską megalomanię. Wciąż nie rozumiem polskiego zastanawiania się nad tym, co o nas piszą. Bo też co można napisać o morderstwie czy pogrzebie?
Czeskie gazety napisały to, co mogły napisać - że to tragedia, że odegrała się w trakcie akcji charytatywnej oraz że całe wydarzenie potwierdza wewnętrzny podział polskiego społeczeństwa. Bardzo szybko pojawił się też pomysł prezydenta (primatora) Pragi, żeby upamiętnić Pawła Adamowicza nazywając jego imieniem jedną z praskich ulic.
Niektórzy Czesi jak się okazało pamiętają gesty wykonane pod adresem Czech. Pomysł ten pojawił się bowiem jako rodzaj wspomnienia - przypominając postać Pawła Adamowicza podkreślano, że to właśnie on, już pięć dni po śmierci Vaclava Havla, doprowadził do upamiętnienia czeskiego prezydenta:
My chylimy kapelusza zarówno przed gestem prezydenta Adamowicza z roku 2011, jak i przed gestem primatora Pragi Zdenka Hřiba. Wierzymy bowiem w siłę gestów w przestrzeni publicznej - są one potrzebne, by nadawać teraźniejszości te najlepsze znaczenia, które możemy wydestylować z przeszłości.
Coraz jednak mniej w nas tej wiary, okazuje się bowiem, że ciemna strona rzeczywistości też ma swoje gesty, a imię jej legion. Kiedy oberprezydent całej Polski Jarosław Kaczyński spóźnia się na minutę ciszy wraz ze swoimi najbliższymi współpracownikami, to jest to jasny sygnał, że zło również docenia siłę gestów. Boimy się również, że próby upamiętnienia Pawła Adamowicza przyczynią się do tego, czego Paweł Adamowicz absolutnie by nie chciał. W jednym z czeskich komentarzy internetowych przeczytaliśmy:
Jsem pro, ale az pojmenujou v Gdansku ulici po zavrazdenem primatoru Prahy, driv ne.
Jestem za, ale dopiero po tym, jak w Gdańsku zmienią nazwę ulicy upamiętniając zamordowanego prezydenta Pragi - wcześniej nie.
Ten komentarz przypomniał nam haniebne akty zgonu politycznego, w tym oczywiście ten wystawiony Pawłowi Adamowiczowi:
Autor tego komentarza zapewne nigdy nie zamorduje żadnego primatora, nie mamy jednak wątpliwości, że gdyby to uczynił jakiś inny, to gest ten spotkałby się z radością. Mordercą Pawła Adamowicza nie był bezpośrednio nikt z szeregów Młodzieży Wszechpolskiej. Pośrednio jednak odpowiedzialność za takie wydarzenia jak te w Gdańsku ponoszą ludzie, którzy szerzą mowę nienawiści, sugerując przykładowo, że można by tak pokusić się o zamordowanie primatora Pragi. Sądy w Polsce widzą w tym zaledwie krytykę mieszczącą się w ramach demokratycznego systemu, my jednak wiemy, że słowa mogą ranić całkiem dosłownie. Tak też stało się w Gdańsku...
Prawdopdobnie wydarzenia w Gdańsku nie powtórzą się w Pradze z jednego podstawowego powodu - sądy czeskie widzą problem mowy nienawiści zupełnie inaczej niż sądy polskie w czasach dobrej zmiany. Pisaliśmy już na tym blogu o czeskich problemach z ksenofobią. Dziennikarze nagłośnili swego czasu bulwersującą sprawę anonimowych komentarzy, w których Czesi chcieli mordować małego Ibrahima - dziecko, które urodziło się mieszanemu czesko-kurdyjskiemu małżeństwu z Trzyńca (tuż obok polskich granic). O historii tej wspominaliśmy już jakiś czas temu tutaj, a kwestią zajmował się też niedawno dziennikarz Polityki. Tak się akurat złożyło, że sprawa znalazła swój finał w sądzie - wyroki za najbardziej bulwersujące przykłady mowy nienawiści zostały ogłoszone w zeszłym tygodniu.
Lada Vyskočilová, która pod zdjęciem noworodka pisała, że "gdyby była położną, to do południa miałaby pełny kubeł" została skazana rok więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Z kolei Pavel Hrabák, który pod tym samym zdjęciem pisał, że "on to by po prostu nadepnął na szyję" został skazany na 100 godzin prac publicznych. Da się więc karać za przykłady ekstremalnej głupoty, trzeba tylko chcieć.
Polacy nie są jedyną dramatycznie podzieloną społecznością w Europie. Przekleństwem polityki stało się w ostatnim czasie kreowanie nieistniejących wrogów zbiorowych. W Polsce są to "elity" czy też kasta:
W Czechach podobną funkcję pełni pražska kavárna czy też wedle słów czeskiego prezydenta lupmenkavárna, rozumiana jako zbieranina wszystkich "ludzi, którzy wyznają jedną prawdę i którzy chcą tę prawdę fundamentalnie wciskać innym", co w praktyce ma to wyglądać mniej więcej tak. :
Zwolennicy prezydenta Zemana widzą swoją opozycję jako wulgarną parę (gest) czytającą liberalną gazetę "Lidové Noviny" - odpowiednik polskiej "Gazety Wyborczej". Owa praska kawiarnia to taki sam wrzód na zdrowym ciele czeskim jak polscy czytelnicy "koszernej" czy "żydownika powszechnego". Nie dziwi więc, że emocje wywoływane przez tę grupę są podobne do tych, które PiS wyzwolił w Polsce dzięki swoim rządom:
Prawda jest dość oczywista: nie ma ani żadnej kasty czy elit w Polsce, ani żadnej lumpenkavárny w Czechach. Są to sztuczne konstrukty, stworzone po to, by móc wzmacniać nienawiść do wszystkich, którzy się z nami nie zgadzają. Takie magiczne kreowanie wroga, które zarówno Polacy jak i Czesi powinni znać z minionej epoki, kiedy to przeciwnicy komunistów byli opluwani i dehumanizowani na każdym kroku. To wtedy wymyślono "zaplute karły reakcji" czy wrogów klasowych. W Polsce wyglądało to mniej więcej tak:
A w Czechach tak:
Tylko jedna strona tego sporu dehumanizowała i wciąż dehumanizuje swoich przeciwników; tylko jedna strona tego sporu stosowała i stosuje wciąż propagandowe chwyty, których nie powstydziliby się komuniści i hitlerowcy; tylko jedna strona tego sporu tworzyła i wciąż sobie tworzy wyimaginowanego wroga, którego potem ktoś musi zabić; tylko jedna strona stosowała i wciąż stosuje mowę nienawiści jako najlepszy sposób utrwalania swojej władzy; tylko jedna strona tego sporu zlikwidowała niezależność władzy sądowniczej, by wszystkie powyższe grzechy nie spotkały się z osądzeniem; tylko jedna strona sporu systematycznie kłamie, wierząc, że ciemny lud to kupi.
Kiedy więc słyszę dziś o tym, jak to wszyscy ponosimy odpowiedzialność za za dramatyczną eskalację sporu polsko-polskiego to mam poczucie niesmaku. Mówienie, że winne są obie strony to równie dobry argument jak ten, że za Holocaust współodpowiedzialność ponoszą sami Żydzi, ponieważ w gettach działała żydowska policja. To nie jest argument, ale manipulacja. Twierdzenie takie jest intelektualnie ułomne i moralnie wątpliwe. Dokładnie tak samo, jak twierdzenie, że kobiety czasem same są sobie winne gwałtu, bo się prowokacyjnie zachowują lub ubierają. Wynika ono zresztą prawdopodobnie z faktu, że większość osób tak postrzegających rzeczywistość ma znikomą wiedzę o najnowszej historii Polski czy Czech.
Owszem - prawdą jest, że dziś obie strony mają krew na rękach, o czym oczywiście przedstawiciele partii rządzącej raczyli przypomnieć. Szkoda jednak, że w swej pamięci nie byli w stanie wygrzebać tego, co mówiono po zamordowaniu Marka Rosiaka. To wówczas - w roku 2010 - prezydent (wówczas Bronisław Komorowski) chciał się spotkać z przedstawicielami PiS, by mówić o zmniejszeniu agresji w polskiej debacie politycznej. PiS odmówił wówczas i odmówiłby również dziś. Ponieważ to PiS jest stroną politycznego sporu żerującą na nienawiści, pogardzie i kłamstwie.
Nie jest natomiast prawdą, że dochodzi w Polsce do jakiegoś starcia równoważnych racji. W Polsce dochodzi do starcia różnych racji politycznych reprezentowanych przez lewicę, centrum z zawiścią, kłamstwem, podłością i manipulacją, czyli z wszystkim tym, co polską prawicę cechuje dziś i co cechowało ją wczoraj - w tej materii polecam książkę:
Stało się tak, że ta właśnie kłamliwa strona polskiego sporu politycznego zaczęła używać haseł, których użycia dało się oczekiwać: nie wykorzystujmy tej tragedii do celów politycznych; to był atak niezrównoważonego szaleńca; wszyscy częściowo ponoszą winę za tę tragedię itd., itp.
Przykre jest, że tego typu argumenty dostały się również do rąk czeskiego czytelnika. Dziennik Hospodařské Noviny przedrukował bowiem utrzymany w takim symetrystycznym tonie komentarz Bogusława Chraboty z dziennika Rzeczpospolita. Chrabota pisze o "rzekach negatywnych emocji", ale prawda jest taka, że za morderstwem Pawła Adamowicza nie stoją żadne rzeki ani inne metafory. Stoi za nimi pogarda do demokracji, pogarda do sądów i pogarda do przeciwników. Udokumentowana pogarda - same czyny i fakty. Nie zmieni tego żadne zaklinanie rzeczywistości, ani żadne apele.
Czechy są też na najlepszej drodze do tego, by stworzyć własny model wojny domowej, choć przyznać należy, że temperatura tutejszych sporów politycznych jest póki co znacznie niższa niż w Polsce. Niestety... świat czeskiej polityki jest już podzielony, wróg jest już wskazany. Można oczywiście argumentować, że w czeskiej tradycji politycznej nie spotykamy się z mordowaniem przeciwników politycznych. Przynajmniej jeśli nie liczyć defenstracji, również tych, po których ofiary same zamykały za sobą okno - jak to miało miejsce w przypadku Jana Masaryka.
Czeskie gazety napisały to, co mogły napisać - że to tragedia, że odegrała się w trakcie akcji charytatywnej oraz że całe wydarzenie potwierdza wewnętrzny podział polskiego społeczeństwa. Bardzo szybko pojawił się też pomysł prezydenta (primatora) Pragi, żeby upamiętnić Pawła Adamowicza nazywając jego imieniem jedną z praskich ulic.
Niektórzy Czesi jak się okazało pamiętają gesty wykonane pod adresem Czech. Pomysł ten pojawił się bowiem jako rodzaj wspomnienia - przypominając postać Pawła Adamowicza podkreślano, że to właśnie on, już pięć dni po śmierci Vaclava Havla, doprowadził do upamiętnienia czeskiego prezydenta:
My chylimy kapelusza zarówno przed gestem prezydenta Adamowicza z roku 2011, jak i przed gestem primatora Pragi Zdenka Hřiba. Wierzymy bowiem w siłę gestów w przestrzeni publicznej - są one potrzebne, by nadawać teraźniejszości te najlepsze znaczenia, które możemy wydestylować z przeszłości.
Coraz jednak mniej w nas tej wiary, okazuje się bowiem, że ciemna strona rzeczywistości też ma swoje gesty, a imię jej legion. Kiedy oberprezydent całej Polski Jarosław Kaczyński spóźnia się na minutę ciszy wraz ze swoimi najbliższymi współpracownikami, to jest to jasny sygnał, że zło również docenia siłę gestów. Boimy się również, że próby upamiętnienia Pawła Adamowicza przyczynią się do tego, czego Paweł Adamowicz absolutnie by nie chciał. W jednym z czeskich komentarzy internetowych przeczytaliśmy:
Jsem pro, ale az pojmenujou v Gdansku ulici po zavrazdenem primatoru Prahy, driv ne.
Jestem za, ale dopiero po tym, jak w Gdańsku zmienią nazwę ulicy upamiętniając zamordowanego prezydenta Pragi - wcześniej nie.
Ten komentarz przypomniał nam haniebne akty zgonu politycznego, w tym oczywiście ten wystawiony Pawłowi Adamowiczowi:
Autor tego komentarza zapewne nigdy nie zamorduje żadnego primatora, nie mamy jednak wątpliwości, że gdyby to uczynił jakiś inny, to gest ten spotkałby się z radością. Mordercą Pawła Adamowicza nie był bezpośrednio nikt z szeregów Młodzieży Wszechpolskiej. Pośrednio jednak odpowiedzialność za takie wydarzenia jak te w Gdańsku ponoszą ludzie, którzy szerzą mowę nienawiści, sugerując przykładowo, że można by tak pokusić się o zamordowanie primatora Pragi. Sądy w Polsce widzą w tym zaledwie krytykę mieszczącą się w ramach demokratycznego systemu, my jednak wiemy, że słowa mogą ranić całkiem dosłownie. Tak też stało się w Gdańsku...
Prawdopdobnie wydarzenia w Gdańsku nie powtórzą się w Pradze z jednego podstawowego powodu - sądy czeskie widzą problem mowy nienawiści zupełnie inaczej niż sądy polskie w czasach dobrej zmiany. Pisaliśmy już na tym blogu o czeskich problemach z ksenofobią. Dziennikarze nagłośnili swego czasu bulwersującą sprawę anonimowych komentarzy, w których Czesi chcieli mordować małego Ibrahima - dziecko, które urodziło się mieszanemu czesko-kurdyjskiemu małżeństwu z Trzyńca (tuż obok polskich granic). O historii tej wspominaliśmy już jakiś czas temu tutaj, a kwestią zajmował się też niedawno dziennikarz Polityki. Tak się akurat złożyło, że sprawa znalazła swój finał w sądzie - wyroki za najbardziej bulwersujące przykłady mowy nienawiści zostały ogłoszone w zeszłym tygodniu.
Lada Vyskočilová, która pod zdjęciem noworodka pisała, że "gdyby była położną, to do południa miałaby pełny kubeł" została skazana rok więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Z kolei Pavel Hrabák, który pod tym samym zdjęciem pisał, że "on to by po prostu nadepnął na szyję" został skazany na 100 godzin prac publicznych. Da się więc karać za przykłady ekstremalnej głupoty, trzeba tylko chcieć.
Polacy nie są jedyną dramatycznie podzieloną społecznością w Europie. Przekleństwem polityki stało się w ostatnim czasie kreowanie nieistniejących wrogów zbiorowych. W Polsce są to "elity" czy też kasta:
W Czechach podobną funkcję pełni pražska kavárna czy też wedle słów czeskiego prezydenta lupmenkavárna, rozumiana jako zbieranina wszystkich "ludzi, którzy wyznają jedną prawdę i którzy chcą tę prawdę fundamentalnie wciskać innym", co w praktyce ma to wyglądać mniej więcej tak. :
Zwolennicy prezydenta Zemana widzą swoją opozycję jako wulgarną parę (gest) czytającą liberalną gazetę "Lidové Noviny" - odpowiednik polskiej "Gazety Wyborczej". Owa praska kawiarnia to taki sam wrzód na zdrowym ciele czeskim jak polscy czytelnicy "koszernej" czy "żydownika powszechnego". Nie dziwi więc, że emocje wywoływane przez tę grupę są podobne do tych, które PiS wyzwolił w Polsce dzięki swoim rządom:
Prawda jest dość oczywista: nie ma ani żadnej kasty czy elit w Polsce, ani żadnej lumpenkavárny w Czechach. Są to sztuczne konstrukty, stworzone po to, by móc wzmacniać nienawiść do wszystkich, którzy się z nami nie zgadzają. Takie magiczne kreowanie wroga, które zarówno Polacy jak i Czesi powinni znać z minionej epoki, kiedy to przeciwnicy komunistów byli opluwani i dehumanizowani na każdym kroku. To wtedy wymyślono "zaplute karły reakcji" czy wrogów klasowych. W Polsce wyglądało to mniej więcej tak:
A w Czechach tak:
![]() |
Klasa przeciw klasie. Wybierajcie komunistów |
Tylko jedna strona tego sporu dehumanizowała i wciąż dehumanizuje swoich przeciwników; tylko jedna strona tego sporu stosowała i stosuje wciąż propagandowe chwyty, których nie powstydziliby się komuniści i hitlerowcy; tylko jedna strona tego sporu tworzyła i wciąż sobie tworzy wyimaginowanego wroga, którego potem ktoś musi zabić; tylko jedna strona stosowała i wciąż stosuje mowę nienawiści jako najlepszy sposób utrwalania swojej władzy; tylko jedna strona tego sporu zlikwidowała niezależność władzy sądowniczej, by wszystkie powyższe grzechy nie spotkały się z osądzeniem; tylko jedna strona sporu systematycznie kłamie, wierząc, że ciemny lud to kupi.
Kiedy więc słyszę dziś o tym, jak to wszyscy ponosimy odpowiedzialność za za dramatyczną eskalację sporu polsko-polskiego to mam poczucie niesmaku. Mówienie, że winne są obie strony to równie dobry argument jak ten, że za Holocaust współodpowiedzialność ponoszą sami Żydzi, ponieważ w gettach działała żydowska policja. To nie jest argument, ale manipulacja. Twierdzenie takie jest intelektualnie ułomne i moralnie wątpliwe. Dokładnie tak samo, jak twierdzenie, że kobiety czasem same są sobie winne gwałtu, bo się prowokacyjnie zachowują lub ubierają. Wynika ono zresztą prawdopodobnie z faktu, że większość osób tak postrzegających rzeczywistość ma znikomą wiedzę o najnowszej historii Polski czy Czech.
Owszem - prawdą jest, że dziś obie strony mają krew na rękach, o czym oczywiście przedstawiciele partii rządzącej raczyli przypomnieć. Szkoda jednak, że w swej pamięci nie byli w stanie wygrzebać tego, co mówiono po zamordowaniu Marka Rosiaka. To wówczas - w roku 2010 - prezydent (wówczas Bronisław Komorowski) chciał się spotkać z przedstawicielami PiS, by mówić o zmniejszeniu agresji w polskiej debacie politycznej. PiS odmówił wówczas i odmówiłby również dziś. Ponieważ to PiS jest stroną politycznego sporu żerującą na nienawiści, pogardzie i kłamstwie.
Nie jest natomiast prawdą, że dochodzi w Polsce do jakiegoś starcia równoważnych racji. W Polsce dochodzi do starcia różnych racji politycznych reprezentowanych przez lewicę, centrum z zawiścią, kłamstwem, podłością i manipulacją, czyli z wszystkim tym, co polską prawicę cechuje dziś i co cechowało ją wczoraj - w tej materii polecam książkę:
Stało się tak, że ta właśnie kłamliwa strona polskiego sporu politycznego zaczęła używać haseł, których użycia dało się oczekiwać: nie wykorzystujmy tej tragedii do celów politycznych; to był atak niezrównoważonego szaleńca; wszyscy częściowo ponoszą winę za tę tragedię itd., itp.
Przykre jest, że tego typu argumenty dostały się również do rąk czeskiego czytelnika. Dziennik Hospodařské Noviny przedrukował bowiem utrzymany w takim symetrystycznym tonie komentarz Bogusława Chraboty z dziennika Rzeczpospolita. Chrabota pisze o "rzekach negatywnych emocji", ale prawda jest taka, że za morderstwem Pawła Adamowicza nie stoją żadne rzeki ani inne metafory. Stoi za nimi pogarda do demokracji, pogarda do sądów i pogarda do przeciwników. Udokumentowana pogarda - same czyny i fakty. Nie zmieni tego żadne zaklinanie rzeczywistości, ani żadne apele.
Czechy są też na najlepszej drodze do tego, by stworzyć własny model wojny domowej, choć przyznać należy, że temperatura tutejszych sporów politycznych jest póki co znacznie niższa niż w Polsce. Niestety... świat czeskiej polityki jest już podzielony, wróg jest już wskazany. Można oczywiście argumentować, że w czeskiej tradycji politycznej nie spotykamy się z mordowaniem przeciwników politycznych. Przynajmniej jeśli nie liczyć defenstracji, również tych, po których ofiary same zamykały za sobą okno - jak to miało miejsce w przypadku Jana Masaryka.
Komentarze
Prześlij komentarz