W Czechach każdy obywatel musi rozliczyć się z
państwem do końca marca. Czesi nie lubią zostawiać tego na ostatnią chwilę, bo
im szybciej zaniosą do Urzędu Finansowego daňové přiznání (odpowiednik
polskiego PIT-a), tym wcześniej dostaną zwrot podatku. W związku z tym
koniec stycznia/początek lutego to czas wypełniania dokumentów. Wiele osób
zatrudnionych na etacie zostawia to pracodawcy, wtedy jest wygodnie i
niekłopotliwie, ale i zwroty są mniejsze, bo co dobra księgowa, to
dobra księgowa.
Moje pierwsze přiznání wspominam ciepło do dziś. Byłam pewna, że termin jest taki sam jak w Polsce, więc na końcu marca spotkała mnie niemiła niespodzianka.Nie było czasu na poszukiwanie księgowej, musiałam się rozliczyć sama.
Wyliczyłam więc samodzielnie, nie do końca jeszcze znając język, że czeskiemu państwu muszę dopłacić około tysiąca koron i zadowolona, że tak mało, zaniosłam moje pierwsze daňové přiznání do Urzędu Finansowego. Po dwóch tygodniach otrzymałam telefon z poleceniem stawienia się w urzędzie i dokonania wyjaśnień.
W Polsce wezwanie z jakiegokolwiek urzędu, a zwłaszcza z urzędu Skarbowego, wywoływało u mnie zrozumiały atak paniki i przekonanie, że na pewno będzie nieprzyjemnie, spędzę tam cały dzień a na koniec wyjdę z karą do zapłacenia.
W Czechach -Pani urzędniczka umówiła się ze mną na konkretny dzień i godzinę. Wzięłam więc z sobą naszą małą córkę, licząc na złagodzenie kary:))
Jakież było moje zdziwienie, kiedy bardzo sympatyczna pani urzędniczka naszej Małgosi dała do rysowania kartkę i długopis, a mnie podsunęła moje papiery z poskreślanymi kwotami i napisanymi obok innymi. Wytłumaczyła mi, co i dlaczego źle wyliczyłam, powiedziała, że to czeskie państwo ma dopłacić mnie, a nie odwrotnie i poprosiła o podpisanie swoich poprawek. Po czym grzecznie podziękowała za współpracę…Nie musiałam wypełniać wszystkiego od początku. A pieniądze do miesiąca miałam na koncie. Przez te prawie dziesięć lat pobytu w Czechach miałam jeszcze kilka spotkań z urzędnikami i muszę przyznać, że wszystkie bardzo sympatyczne. Wyjątkiem są nasze kontakty z sądami, ale to na zupełnie inną opowieść...
Moje pierwsze přiznání wspominam ciepło do dziś. Byłam pewna, że termin jest taki sam jak w Polsce, więc na końcu marca spotkała mnie niemiła niespodzianka.Nie było czasu na poszukiwanie księgowej, musiałam się rozliczyć sama.
Wyliczyłam więc samodzielnie, nie do końca jeszcze znając język, że czeskiemu państwu muszę dopłacić około tysiąca koron i zadowolona, że tak mało, zaniosłam moje pierwsze daňové přiznání do Urzędu Finansowego. Po dwóch tygodniach otrzymałam telefon z poleceniem stawienia się w urzędzie i dokonania wyjaśnień.
W Polsce wezwanie z jakiegokolwiek urzędu, a zwłaszcza z urzędu Skarbowego, wywoływało u mnie zrozumiały atak paniki i przekonanie, że na pewno będzie nieprzyjemnie, spędzę tam cały dzień a na koniec wyjdę z karą do zapłacenia.
W Czechach -Pani urzędniczka umówiła się ze mną na konkretny dzień i godzinę. Wzięłam więc z sobą naszą małą córkę, licząc na złagodzenie kary:))
Jakież było moje zdziwienie, kiedy bardzo sympatyczna pani urzędniczka naszej Małgosi dała do rysowania kartkę i długopis, a mnie podsunęła moje papiery z poskreślanymi kwotami i napisanymi obok innymi. Wytłumaczyła mi, co i dlaczego źle wyliczyłam, powiedziała, że to czeskie państwo ma dopłacić mnie, a nie odwrotnie i poprosiła o podpisanie swoich poprawek. Po czym grzecznie podziękowała za współpracę…Nie musiałam wypełniać wszystkiego od początku. A pieniądze do miesiąca miałam na koncie. Przez te prawie dziesięć lat pobytu w Czechach miałam jeszcze kilka spotkań z urzędnikami i muszę przyznać, że wszystkie bardzo sympatyczne. Wyjątkiem są nasze kontakty z sądami, ale to na zupełnie inną opowieść...
Komentarze
Prześlij komentarz