Kiedy ogłaszano wstępne wyniki wyborów w Czechach wielu moich znajomych w tym kraju cieszyło się niezmiernie - strzelały korki od szampana, lało się piwo, śpiewano z radości. Kilka dni później radość pomiędzy zwykłymi Czechami nie jest mniejsza, ale wśród komentatorów zaczynają się pojawiać głosy ostrożniejsze. Ponieważ zaś nasz blog nie rości sobie pretensji do poważnych komentarzy, my możemy sobie powiedzieć otwarcie: radość Czechów to stan euforii przypominający finał opowieści, którą Nikos Kazandzakis wziął z życia, a na podstawie której powstał jeden z najlepiej rozpoznawalnych filmów - "Grek Zorba".
Przypomnijmy: na Kretę przyjeżdża młody Brytyjczyk, który odziedziczył nieczynną kopalnię węgla brunatnego - taki mniejszy Turów w lepszym klimacie. W ponownym uruchomieniu pomaga mu tytułowy Zorba. Początkiem odbudowy kopalni ma być konstrukcja kolejki, która w finale opowieści wali się z łoskotem. W filmie pada wówczas z ust Zorby słynna fraza "jaka piękna katastrofa" , wypowiedziana w trakcie ekstatycznego tańca:
O ile jednak w dziele artystycznym umiejętność cieszenia się życiem po doznaniu całkowitej klęski jest malownicze, o tyle w codziennym życiu nosi znamiona oderwania od rzeczywistości.Dokładnie tak samo można podsumować czeską radość po ostatnich wyborach - ci, którzy czerpią radość z ich wyniku wydają się żyć w odrealnionym świecie. Z naszego punktu widzenia wybory zasługują na określenie wypowiadane przez Anthonego Quinna - splendiferous crash. Dlaczego?
Otóż po pierwsze mimo iż ANO A. Babiša zajęło dopiero drugie miejsce w wyborach, to jednak uzyskało największą ilość mandatów w sejmie. To takie pyrrusowe zwycięstwo a rebours. Niby zajmuje się drugie miejsce, ale jednak się wygrywa, bo zdobywa się największą ilość mandatów. Niby się przegrywa, ale w rzeczywistości uzyskuje się zaledwie o 42.000 głosów mniej niż w wyborach przed czterema laty. Przeciwnicy A. Babiša się cieszą, ale nie zauważają, że dostał on zaledwie o 35.000 głosów mniej niż zwycięzcy wyborów. I chociaż A. Babiš znany jest z tego, że kłamie, to jednak te cyfry nie kłamią - ta porażka nie jest w zasadzie porażką.
Po drugie już wiadomo, że wbrew wcześniejszym zapewnieniom A. Babiš nie nie odejdzie z polityki, co deklarował jeszcze w wyborczą sobotę. Wyzłośliwiając się można powiedzieć, że premier Czech znowu mijał się z prawdą, ale w zasadzie trudno mu się dziwić - Babiš potrzebuje immunitetu tak długo jak to tylko możliwe, bo im więcej czasu upływa od wyborów, tym mniejsza szansa, że nowy establishment polityczny bedzie chciał go pociągnąć do odpowiedzialności karnej. A wydaje się, że czasu będzie miał obecny premier pod dostatkiem.
W grze na czas przewagę ma Babiš, choćby dlatego, że urzędujący prezydent miesiące przed wyborami zapowiadał, że misję tworzenia nowego rządu otrzyma przewodniczący tej partii (a nie koalicji), która zdobędzie najwięcej głosów. Prawnicy będą się oczywiście spierać, czy prezydent może tak zrobić, być może sprawą zajmie się nawet trybunał konstytucyjny.
Tak... tak... Czesi w przeciwieństwie do Polaków mają jeszcze taką instytucję - siedzibę ma w Brnie i wciąż cieszy się zaufaniem społecznym. Kiedy jednak trybunał będzie orzekał w kwestii decyzji prezydenta (jesli do tego dojdzie), to część tego zaufania na pewno straci i to na orzekanie w sprawie, która nie ma sensu, bo przecież wszyscy wiedzą, że Babiš nie ma szans na stworzenie większości parlamentarnej. Co najważniejsze jednak, to wyroki trybunału wymagają czasu: zanim trybunał się zbierze, zanim coś ustali, zanim to ogłosi - wiele wody przeleje się w Wełtawie. Miloš Zeman jedną decyzją załatwi dwie kwestie - da czas swojemu przyjacielowi premierowi, a równocześnie doprowadzi do dalszej erozji demokracji w Czechach, trybunał konstytucyjny będzie bowiem orzekał de facto o sprawie politycznej, która bez względu na wyrok pomoże Babišowi, ale swoim rozstrzygnięciem będzie musiał się sytuować po jednej stronie politycznego sporu. Ta sprawa na pewno się kiedyś na prawnikach zemści.
Póki co jednak nie ma się nad czym zastanawiać ponieważ zmartwieniem Miloša Zemana nie jest trybunał konstytucyjny, ale oddział szpitalny. Dzień po ogłoszeniu wyników wyborów i kilka godzin po spotkaniu z Babišem prezydent Zeman trafił do szpitala wojskowego.
Stan zdrowia prezydenta owiany jest tajemnicą - rzecznik prasowy prezydenta nic nie mówi, lekarze skarżą się publicznie na dziennikarzy i publikę, że chciałaby coś wiedzieć o zdrowiu prezydenta, a A. Babiš się cieszy, ponieważ czas gra na jego korzyść. Poza tym wciąż pozostaje premierem. Czy prezydent wyjdzie ze szpitala? Nie jest to jasne, nawet jednak jeśli wyjdzie to tylko po to by powierzyć Babišowi misję tworzenia nowego rządu.
Czescy komentatorzy są zgodni, że ów rząd nie zostanie powołany wcześniej niż za pół roku. Dużo oczywiście zależy od tego, czy Zeman przeżyje obecny pobyt w szpitalu. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że powyborcze analizy były w tej kwestii nazbyt optymistyczne, bowiem po niepowodzeniu Babiša w tworzeniu rządu rozpoczną się dopiero rozmowy między 5 partiami tworzącymi zwycięską antyrządową koalicję (ODS, KDU-ČSL, TOP09 + STAN, Piraci). Wystarczy sobie wyobrazić proces tworzenia koalicji pięciu partii - to też nie będzie żaden ekspres do władzy. Ponad pół roku z rządami osoby bez legitymacji wyborczej to trzeci powód, dla którego nie ma się z czego cieszyć po ostatnich wyborach - w obliczu kolejnej fali pandemii słaby i de facto opozycyjny rząd, może okazać się katastrofą.
Zresztą Andrej Babiš w opozycji będzie jeszcze gorszym przekleństwem dla kraju niż Andrej Babiš jako premier - to po czwarte. Dotkliwie odczuli to już Piraci, którzy w weekendowych wyborach bronili 22 mandatów, ale wybronili zaledwie cztery. Ich wynik jest postrzegany jako totalna klęska, za którą częściowo przynajmniej odpowiada A. Babiš. Urzędujący premier przyczynił się do niej uderzając w Piratów kiedy tylko mógł. I chociaż światlejsza część czeskiego społeczeństwa chciałaby wierzyć, że w słowa Babiša nikt już nie wierzy, to jednak efekt był taki, że na koalicyjnych listach Piratów i Starostów wyborcy zakreślali przede wszystkim kandydatów nie związanych z Piratami:
Andrej Babiš jako lider opozycji będzie kłamał, obrażał, antagonizował bez żadnych zahamowań. Można oczekiwać, że poziom dyskusji w Czechach szybko osiągnie dno, co z pewnością nie jest powodem do radości.
Sporą radość czeskiej publiki wzbudził również fakt, że do sejmu nie dostały się partie lewicowe - żadna z tych, które do tej pory były obecne w czeskiej polityce. Cieszący się z klęski lewicy anty-Babišowi wyborcy wydają się nie zauważać, że nie przez przypadek o wyginięciu dinozaurów mówi się raczej jako o katastrofie niż o błogosławieństwie.
Dzięki temu Andrej Babiš pozostanie w czeskim parlamencie jedyną partią, która będzie mogła mówić, że broni interesów prostych ludzi przed wpływami monstrualnej koalicji. Nieuniknione jest, by z ANO stała się partia narodowo-socjalistyczna, która będzie zawłaszczać dyskurs lewicowy i przy tym stopniowo dryfować w stronę polskiego PiS czy węgierskiego Fidesz. Ludzie w Czechach będą pamiętali, że to właśnie Babiš podwyższył emerytury, że to Babiš wprowadził olbrzmie zniżki na bilety kolejowe dla emerytów i młodzieży szkolej. Ludzie nie będą natomiast zachwyceni tym, że nowy czeski rząd (kiedy już powstanie) będzie miał na karku kryzys walutowy (inflacja podobnie wysoka jak w Polsce), kryzys produkcyjny (problemy w łańcuchach dostaw biją np. w Skodę), kryzys klimatyczny (trzeba coś zrobić z elektrowniami) i całą masę innych mniejszych kryzysów. W zasadzie to Andrej Babiš nie mógł stracić władzy w lepszym dla siebie momencie.
Powód szósty to sytuacja prawicy, która tylko z pozoru wygląda optymistycznie. Jeśli przyjrzeć się partiom antyrządowej koalicji, która wygrała wybory to mamy tam praktycznie same partie prawicowe - są w niej konserwatyści z ODS, są chrześcijańscy konserwatyści z KDU-ČSL, postępowi konserwatyści z TOP09 i samorządowi konserwatyści z STAN.
![]() |
Nowa prawicowa koalicja: druty kolczaste na granicach/zwolnienia bez podania powodu/zakaz adopcji przez pary LGBT |
Ten "różnorodny" pakiet uzupełniają Piraci, ale tych jest tak mało, że nie będą w stanie nawet utworzyć własnego klubu parlamentarnego. I cała ta prawica będzie musiała z jednej strony spierać się z pozostającym w opozycji Babišem a z drugiej strony licytować się na konserwatyzm z nacjonalistyczną SPD kolejnego prawdziwego Czecha czeskiej polityki, wcieleniem politycznej prawdy - Tomio Okamurą:
![]() |
Odwaga mówienia prawdy |
Okamura rzeczywiście ma odwagę mówić prawdę, problem polega na tym, że prawdą jest dla niego każde twierdzenie, które przybliża go do władzy. Konkurować z kimś takim jest bardzo ciężkie.
Czy jest się zatem z czego cieszyć patrząc na wyniki wyborów? Czesi zostali skonfrontowani z samymi sobą i teraz przez wiele miesięcy będą mieli kaca powyborczego, a potem koszmar konserwatywnych rządów będących pod ciągłą presją korporacyjnych (Babiš) i antyunijnych narodowo-socjalistycznych (Okamura) radykałów.
Nad tym wszystkim unosić się zaś będzie duch, podobno wciąż żyjącego, prezydenta.
Doprawdy trudno sobie wyobrazić piękniejszą katastrofę, która trwać będzie cztery lata, po nich zaś odbędą się kolejne wybory, których zwycięzca jest już teraz łatwy do wytypowania.
A co z tego wszystkiego wynika dla Polski? Po pierwsze nowy polski ambasador w Pradze (kiedy już się pojawi) nie będzie miał specjalnie z kim rozmawiać - prezydent jest w szpitalu, a premiera nie ma i przez dłuższy czas nie będzie go w ogóle. Gdyby ów ambasador chciał rozmawiać o - powiedzmy - węglu brunatnym, to prędzej będzie mógł porozmawiać o weglu brunatnym na Krecie niż tym w Turowie. Gdyby chciał wpływać na Czechów, żeby złagodzili swe stanowisko w kwestii środków zabezpieczających nałożonych na Polskę, to nie będzie miał na kogo wpływać. Gdyby chciał zrobić coś pożytecznego, to nie będzie miał jak. Polska postawiła się w skrajnie niekorzystnej sytuacji, bo ktokolwiek i kiedykolwiek będzie rządził, nie będzie mógł złagodzić kursu w sprawie Turowa, żeby nie wyjść od samego początku na mięczaka. Bedzie mógł natomiast udderzyć w polskie produkty spożywcze w Czechach tylko po to, żeby zrobić na złość A. Babišowi - ten takie uderzenie na pewno przeżyje, polscy eksporterzy niekoniecznie.
Czy Polska ma zatem się z czego cieszyć po tych wyborach? Biorąc pod uwagę zamiłowanie do katastrof historycznych Polska nawet nie ma innego wyboru.
Komentarze
Prześlij komentarz