Ostatnio "Respekt" coraz mniej miejsca poświęca polityce, a coraz więcej ekologii. Trudno się zresztą dziwić, bo Ziemia potrafi być piękna:
I w zasadzie to jest bardzo dobry kierunek. Bo nikt już nie wierzy, że po Zemanie, Kaczynskim, Trumpie, Orbanie, Johnsonie ludzie będą oczekiwać Caputovej, raczej przeciwnie, nacjonalizm i radykalizm się tylko pogłębią i dojdziemy do zamknięcia granic i ochrony własnej piaskownicy za każdą cenę. Ale jeśli tak, to zbrojenia i budowanie armii w Polsce czy w Czechach jest zdecydowanie zbyt powolne, bo wg ostatniej analizy OSC Climate Change and Land do końca stulecia ilość obywateli Ziemi wzrośnie z 8 miliardów do 13, więc żyjąc tak, jak jesteśmy przyzwyczajeni, produkcja żywności powinna wzrosnąć o 70 proc - cytuje za analizą OSC Martn Uhliř w 33 nr "Respektu". Po wzroście temperatury o 4 stopnie do końca XXI wieku rozpocznie się wielka wędrówka ludów z wysuszonych rejonów świata do tych, w których jeszcze będzie co jeść i wtedy nasze wnuki staną przed dylematem, czy uchodźców nakarmić,mając do dyspozycji tylko połowę tego, co przejadamy dziś my, czy wystrzelać. Bo jasne jest, że teraz nasze pokolenie odmawia zajmowania się tak wydumanymi problemami jak ekologia i klimatyczne zmiany, więc ten problem spadnie na kolejne generacje. Nas to nie dotyczy, dzieciom może się jeszcze uda dożyc tych 60 lat,a wnuki cóż, mają pecha. Niektórzy z nas wnuków nie mają, to czym się tu martwić. A może ta wędrówka ludów się nie rozpocznie? Może jakaś epidemia się przytrafi i wybije ten nadmiar przyszłych uchodźców? A może pojawi się Danarys na smoku? Albo może to wszystko to nieprawda, żadnej suszy nie ma, bo przecież w poniedziałek padał deszcz. Bądźmy optymistami.
W Czechach piękne jest to, że nie mając wpływu na działania globalne, próbują chociaż u siebie, na swoim małym podwórku robić to, co mogą dla przyszłych pokoleń. I kiedy odgórnie wycinają lasy i sadzą wszędzie rzepak (w Czechach zajmuje aż 19 proc gruntów ornych), oddolnie starają się odnawiać ścieżki między polami, zaorane przez socjalistyczne PGR-y w latach pięćdziesiątych. Z tym pomysłem wyszło Hnuti Starostu a nezavislych i stopniowo, ścieżka po ścieżce oddają naturze choć po pasie trawy w której mogą się schować zające, bażanty i owady.
Z kolei w Brnie powstała nieformalna grupa pod nazwą "Pecky z Moravy", która zbiera pestki, hoduje z nich drzewka, które potem sadzi na przykład przy tych wyżej wspomnianych ścieżkach.
A że owocowe drzewka nie są najlepszym materiałem dla producentów drzewa, to jest szansa, że chwilę będą rosnąć i owocować.
Niektóre parki narodowe też dochodzą do wniosku, że wycinanie całych połaci lasu z powodu kornika to nie jest rozwiązanie. Lepiej zostawić las w spokoju, a sam sobie poradzi. Szkoda, że w Polsce mają przeciwne zdanie i tną puszczę Białowieską drzewo po drzewie.
Jak zawsze, wszystko zależy od ludzi. Na przykład konie z Milovickiego rezerwatu mogą mieć pecha, bo mimo iż obrońcy przyrody robią co mogą, żeby utrzymać dla 31 wolno żyjących koni miejsce, to urzędnicy wolą konie wyrżnąć, bo nie są w stanie przygotować odpowiednich dokumentów na rozszerzenie rezerwatu. Na szczęście zrobił się spory szum w mediach, więc jest nadzieja, że przeżyją.
Historia ta jednak przypomina do złudzenia to, co odgrywało się z polskimi krowami z Deszczna - najłatwiej jest obecnie rozwiązywać problemy poprzez zabijanie, a jeśli już nie zabijanie, to przynajmniej wysiedlanie. Donald Trump byłby dumny z takich rozwiązań. A swoją drogą taki medialny szum też jest niebezpieczny, bo media się szybko nudzą i nie ma wcale gwarancji, że konie z Milovic albo krowy z Deszczna przeżyją...
Podobnie bywa w Polsce. Na dachu Uniwersytetu Śląskiego w centrum Katowic żyją i pracują pszczoły, radząc sobie i z zanieczyszczeniem i z miastem jako takim. Ale jeśli sąsiadem pasieki będzie osoba pokroju ministra Szyszki, to pójdzie do sądu, żeby tę pasiekę spalić, a sędzia na to wyrazi zgodę, jak w tym przypadku:
Po lekturze książki "Łąka" D. Goulsona jestem dość pesymistycznie nastawiona do zmiany podejścia ludzkości do naszej planety. Raczej zawsze będzie to styl "czyńcie sobie ziemię poddaną". Jak pisze autor:
Ale trafiają się jednostki, które maja inne podejście. Oby ich było w przyszłości jak najwięcej.
I w zasadzie to jest bardzo dobry kierunek. Bo nikt już nie wierzy, że po Zemanie, Kaczynskim, Trumpie, Orbanie, Johnsonie ludzie będą oczekiwać Caputovej, raczej przeciwnie, nacjonalizm i radykalizm się tylko pogłębią i dojdziemy do zamknięcia granic i ochrony własnej piaskownicy za każdą cenę. Ale jeśli tak, to zbrojenia i budowanie armii w Polsce czy w Czechach jest zdecydowanie zbyt powolne, bo wg ostatniej analizy OSC Climate Change and Land do końca stulecia ilość obywateli Ziemi wzrośnie z 8 miliardów do 13, więc żyjąc tak, jak jesteśmy przyzwyczajeni, produkcja żywności powinna wzrosnąć o 70 proc - cytuje za analizą OSC Martn Uhliř w 33 nr "Respektu". Po wzroście temperatury o 4 stopnie do końca XXI wieku rozpocznie się wielka wędrówka ludów z wysuszonych rejonów świata do tych, w których jeszcze będzie co jeść i wtedy nasze wnuki staną przed dylematem, czy uchodźców nakarmić,mając do dyspozycji tylko połowę tego, co przejadamy dziś my, czy wystrzelać. Bo jasne jest, że teraz nasze pokolenie odmawia zajmowania się tak wydumanymi problemami jak ekologia i klimatyczne zmiany, więc ten problem spadnie na kolejne generacje. Nas to nie dotyczy, dzieciom może się jeszcze uda dożyc tych 60 lat,a wnuki cóż, mają pecha. Niektórzy z nas wnuków nie mają, to czym się tu martwić. A może ta wędrówka ludów się nie rozpocznie? Może jakaś epidemia się przytrafi i wybije ten nadmiar przyszłych uchodźców? A może pojawi się Danarys na smoku? Albo może to wszystko to nieprawda, żadnej suszy nie ma, bo przecież w poniedziałek padał deszcz. Bądźmy optymistami.
W Czechach piękne jest to, że nie mając wpływu na działania globalne, próbują chociaż u siebie, na swoim małym podwórku robić to, co mogą dla przyszłych pokoleń. I kiedy odgórnie wycinają lasy i sadzą wszędzie rzepak (w Czechach zajmuje aż 19 proc gruntów ornych), oddolnie starają się odnawiać ścieżki między polami, zaorane przez socjalistyczne PGR-y w latach pięćdziesiątych. Z tym pomysłem wyszło Hnuti Starostu a nezavislych i stopniowo, ścieżka po ścieżce oddają naturze choć po pasie trawy w której mogą się schować zające, bażanty i owady.
Z kolei w Brnie powstała nieformalna grupa pod nazwą "Pecky z Moravy", która zbiera pestki, hoduje z nich drzewka, które potem sadzi na przykład przy tych wyżej wspomnianych ścieżkach.
A że owocowe drzewka nie są najlepszym materiałem dla producentów drzewa, to jest szansa, że chwilę będą rosnąć i owocować.
Niektóre parki narodowe też dochodzą do wniosku, że wycinanie całych połaci lasu z powodu kornika to nie jest rozwiązanie. Lepiej zostawić las w spokoju, a sam sobie poradzi. Szkoda, że w Polsce mają przeciwne zdanie i tną puszczę Białowieską drzewo po drzewie.
Jak zawsze, wszystko zależy od ludzi. Na przykład konie z Milovickiego rezerwatu mogą mieć pecha, bo mimo iż obrońcy przyrody robią co mogą, żeby utrzymać dla 31 wolno żyjących koni miejsce, to urzędnicy wolą konie wyrżnąć, bo nie są w stanie przygotować odpowiednich dokumentów na rozszerzenie rezerwatu. Na szczęście zrobił się spory szum w mediach, więc jest nadzieja, że przeżyją.
Historia ta jednak przypomina do złudzenia to, co odgrywało się z polskimi krowami z Deszczna - najłatwiej jest obecnie rozwiązywać problemy poprzez zabijanie, a jeśli już nie zabijanie, to przynajmniej wysiedlanie. Donald Trump byłby dumny z takich rozwiązań. A swoją drogą taki medialny szum też jest niebezpieczny, bo media się szybko nudzą i nie ma wcale gwarancji, że konie z Milovic albo krowy z Deszczna przeżyją...
![]() |
foto Michal Trnka |
Podobnie bywa w Polsce. Na dachu Uniwersytetu Śląskiego w centrum Katowic żyją i pracują pszczoły, radząc sobie i z zanieczyszczeniem i z miastem jako takim. Ale jeśli sąsiadem pasieki będzie osoba pokroju ministra Szyszki, to pójdzie do sądu, żeby tę pasiekę spalić, a sędzia na to wyrazi zgodę, jak w tym przypadku:
Po lekturze książki "Łąka" D. Goulsona jestem dość pesymistycznie nastawiona do zmiany podejścia ludzkości do naszej planety. Raczej zawsze będzie to styl "czyńcie sobie ziemię poddaną". Jak pisze autor:
Ale trafiają się jednostki, które maja inne podejście. Oby ich było w przyszłości jak najwięcej.
Komentarze
Prześlij komentarz