Należy
czasem zrobić cos dla siebie- „pro radost”, jak mawiają Czesi. Mogą to być
zakupy w Santovce, wyjście do kina na” Fotografa” lub setny raz obejrzany w TV
film „Marečku, podejte
mi pero!” Może to również być piwo w hospodzie za domem, gdzie
zawsze trafi się jakiś znajomy do pogaduszek albo to samo, tylko dalej od domu, za to z dobrym dojazdem
na rowerze. Czeska policja ma lepsze rzeczy do roboty niż łapanie rowerzystów,
którzy wypili jedno piwo.
W myśl tej reguły skusiłam się kiedyś na „Bubnovani
pro radost”, którym znajomi byli zachwyceni. Zaprosiłam do towarzystwa 9-lenią wówczas córkę.
Zebrało się nas
jakieś 15 osób, z czego 5 dzieci. Usiedliśmy w kręgu i zaczęliśmy od
wzajemnego przedstawienia. Całą imprezę prowadził na oko 50-letni łysy guru,
przy dużym wsparciu zachwyconej nim i imprezą żony. Na początku wszyscy razem
skandowali: „VI-TA-ME TE V KRU-HU...” czyli „witamy cię w kręgu”. Kiedy się już
przywitaliśmy, rozdali nam afrykańskie bębny i mogliśmy w nie ładować do woli.
No to ładowaliśmy. Potem musieliśmy śpiewać samogłoski i każdy sobie buczał
AAAAAAA EEEEEEE IIIIIIIII OOOOOO UUUUU na różnych liniach melodycznych. Graliśmy też na ręcznie robionych
instrumentach. Wszyscy byli tak strasznie pozytywni i zadowoleni z siebie, że
nie dało się tego znieść na trzeźwo przy polskim podejściu do życia, a piwa nie
było.
Potem śpiewaliśmy piosenkę:
pluj pluj loďko pluj,
jak je krásny den,
vesele, vesele, vesele,
vesele,
život je jak sen“.
A na koniec chodziliśmy
dookoła sali i każdy każdemu dziękował za mile spędzony czas.
Dziecko do dziś mi to
wypomina.
Komentarze
Prześlij komentarz